Mieć i zjeść jabłko, czyli wyborcy a obywatele

(c) Hartlepool Museums and Heritage Service; Supplied by The Public Catalogue Foundation

Przez około trzy tygodnie […] nie działo się tam [w parlamencie] nic, nie było przepychanek Witta z Radzieckim, nie było rozlewu krwi, a poselskie ławy powoli okrywa kurz.[…] wyborcy oczekują nowych ustaw, reform i ulepszeń.

Auksencjusz Butodziej-Witt,
„Parlament, konkordat i partyjny remis”, Tygodnik Luindorski

Pomysł na artykuł o legislacji miałem już od jakiegoś czasu, bezpośrednim impulsem są natomiast wyżej zacytowane słowa ministra Butodzieja, a dodatkowym kontekstem – powtarzane do znudzenia przez premiera Witta oskarżenia wobec KPD, że „nie składa projektów”.

Tym, czego obaj Towarzysze nie zauważają, jest wewnętrzna sprzeczność swoich oczekiwań, argumentów i postulatów. Nie kto inny jak KPA, do którego obaj należą, jest zwolennikiem i „strażnikiem” obecnego systemu parlamentarnego, w którym każdy obywatel może być parlamentarzystą. To teoretyczne założenie działa zresztą w praktyce – i niemal każdy aktywny publicznie obywatel tym parlamentarzystą jest.

Czy w takiej sytuacji da się obronić stwierdzenie, że „wyborcy oczekują nowych ustaw”, które mają dostarczyć Partie? Niespecjalnie, gdyż większość tych wyborców samemu w Parlamencie zasiada – i ma możliwość samemu te projekty składać, albo choćby inicjować debaty nad zagadnieniem bez konkretnego projektu, co również dopuszcza Regulamin. Tymczasem – jak widać w Parlamencie – takich inicjatyw brak. Brak nawet głosów od tych, którzy nie mają czasu bądź umiejętności aby samemu legislację inicjować, że coś jest potrzebne. Legislacja, wbrew temu co próbują nam wciskać członkowie KPA, nie leży w centrum zainteresowania społecznego.

W tym leży clou sprzeczności argumentacji i postulatów konserwatystów. Promując parlament powszechny wycierali sobie gęby frazesami o intelekcie i odpowiedzialności wszystkich obywateli, udowadniając, że sprzeciw wobec takiej izby jest antydemokratyczny. Dziś jednak, kiedy Parlament demokratycznie zadecydował o wzięciu sobie wolnego, twierdzą, że to Partie powinny tworzyć i forsować projekty, na które społeczeństwo rzekomo czeka. W dziwacznej żonglerce pojęciami augustianie postanowili rozerwać „wyborców” oraz „parlamentarzystów”, choć grupy te są w naszej rzeczywistości w dużej mierze tożsame [1].

Ten sztuczny podział służy temu, aby nadać im różne cechy – o ile obywatele-parlamentarzyści to grupa odpowiedzialna i aktywna, która może i powinna brać bezpośrednią odpowiedzialność za los państwa i legislację, o tyle obywatele-wyborcy to grupa bierna, która  wymaga, aby instytucje takie jak partie polityczne inicjowały legislację w ich imieniu. Grupa, która nie potrafi nawet samodzielnie zasygnalizować swoich potrzeb – ale wg. diagnozy KPA oczekuje ustaw i reform niczym kania dżdżu.

Wszystko to kieruje nas do jasnego wniosku – KPA widzi ustawy nie jako środek do celu, ale cel sam w sobie. To, czy ustawa faktycznie odpowiada na jakieś zapotrzebowanie, czy będzie faktycznie wykorzystywana w praktyce ma dla tego rządu mniejsze znaczenie niż to, że faktycznie została uchwalona. To przypadek sztandarowych ustaw jak kodeks karny czy zmiana ustawy o sądownictwie – które mimo implementacji nic nie zmieniły w regulowanej materii, sądownictwo jest martwe tak jak było. Także mniejsze ustawy rządowe wykazują podobny trend – można przywołać chociażby ustawę o instytucjach, która jak dotąd nie przyniosła żadnej jakościowej wartości dodanej: powstały z jej powodu statuty dla paru instytucji, które i tak pozostały bez wpływu na te instytucje.

KPA wzywając komunistów do składania projektów szuka platformy, na której może się porównywać z KPD i bić po oczach wyższymi cyferkami w atrakcyjnych wykresach. Poszukiwania te są tym bardziej rozpaczliwe, w im większe problemy popada rząd von Witta, który po wykruszeniu się dużej części składu opiera się już niemal wyłącznie na nim samym. Wąska ławka kandydatów i wewnętrzne niesnaski to temat, który augustianie jak najchętniej by przykryli, najlepiej dyskusjami nad nie zawsze trafionymi ustawami.


[1] Twarde dane na 29 sierpnia (2 tura wyborów): wyborców było 30 osób, parlamentarzystów dziewiętnastu, czyli 2/3 głosujących, przy ogólnej liczbie 83 uprawnionych obywateli. Dodać można, że trend idzie raczej w kierunku dalszego zagęszczenia, wskutek zmian w prawie o obywatelstwie i zmian demograficznych. Na dzień publikacji artykułu mamy 14 parlamentarzystów, przy 40 uprawnionych do głosowania, liczbę obecnie głosujących poznamy 20 listopada po zakończeniu trwającego referendum.  Jeżeli można uznać to za jakąś wskazówkę – niedawna sonda preferencji politycznych przyciągnęła 20 głosujących.

Jesienne haiku 2016

tokugawa

あきのはいく


しょうしゃさんにん Trzech Zwycięzców


Pierwsze miejsce: Mat Max von Salvepol

Nie znam żadnego
Spośród wszystkich kolorów
Tej mroźnej nocy

Drugie miejsce: Torkan Ingawaar

Nie bójcie się słów
Pana Ciemności ale
W sercu chowajcie

Trzecie miejsce: Karol Medycejski

Pius jest Pizą,
Klemens rządzący Rotrią,
Czas już umierać.


しじんのヅリムランヅ Poeci Dreamlandu


Prezerwatyw Tradycja Radziecki:

pora karbiaka
całego obrał ktoś już
nóż mohela lśni

Edi na tronie
bolesny skurcz dokucza
złoto trze skronie

Karol Medycejski:
Dreamland mocno już
Konkordatu od nas chce
Wieniek nawrócon
Auksencjusz Butodziej-Witt:

Pan Witt premierem.
Butodziej jego synem.
Lubią się jak nikt.

Angus Kaufman:

Boli mnie jajo
chyba rośnie mi obcy
modlę się o zgon

Torkan Ingawaar:

Cykl: Nō-karbi-kur wa-hai ku

Siedzę na murze
Zwiędły wszystkie róże lecz
Karbi na sznurze

Doktor pałuje
Karbi szczeka lecz pociąg
toczy się dalej

Karbi mówi mi
Lubię jesień bo wtedy
Krew szybciej stygnie

Nie bójcie się słów
Pana Ciemności ale
W sercu chowajcie

Kościuchkurwachuj
Ciotakomuchgejpedał
Radziutyświnio

Karbi do stołu
Krzyczy Kaufman a w misce
życia smutny kres

Mur rezerwatu
pękł Karbi uchyla nam
Krwawe drzwi raju

Christian von Kluck:

W kraju Dreamlandzie
Lud się gryzie bez celu
Nie widzę sensu

Mat Max von Salvepol:

Zimno, sypie śnieg
Cieszyć się czy może nie
Ciemno robi się


いいかみ Dobrzy Bogowie


Nagrody w konkursie ufundowali: (1) Vladimir Iwanowicz von Lichtenstein, (2) Scholandzkie Towarzystwo Uzasadnionej Pomocy i Dobroczynności im. Svena de Yremy.

Dr Witt o kulturze

Towarzysz Premier Daniel von Witt jak zwykle dostarcza Redakcji Trudu nowych bodźców twórczych. Jest niczym pornos dla trzynastolatka, który oblepia klawiaturę młodzieńczą spermą. Jego zasługi dla rozwoju sztuki plastycznej są nieocenione i niedocenione! Właśnie! Dziś będzie o sztuce i kulturze. Co obecny Rząd zrobił dla jej rozwoju w Dreamlandzie? Zorganizował konkurs dla monarchistów, w którym udział wziął tylko jeden komunista. Minował Leszka van der Fryssaua, którego pisane kursywą posty świadczą o wielkiej inteligencji, na dyrektora Biblioteki świeckiej Róży. Ach, to bardzo dużo! Nie daj Wando jeszcze się przepracują, albo, co byłoby gorsze, wydadzą kilka dreamów więcej na artystów!

Dzisiejszy komiks powstał przy współpracy z tow. Torkanem Ingawaarem.

drwitt

Po co nam konkordat?

Pochodzę ze Scholandii, gdzie nawiązanie do jednego z bogów znalazło się w konstytucji. Jest to też kraj, w którym zwłaszcza w pierwszych latach istnienia działało bujne życie religijne. W samym istnieniu religii w warunkach mikronacyjnych nie widzę niczego złego. Dlaczego więc budzi mój sprzeciw podpisywanie konkordatu z Rotrią?

1c2e_1368225843

Po pierwsze, premier von Witt mówi wprost – chodzi o wyróżnienie katolicyzmu. Jak twierdzi, z dorobku tej religii korzystamy na bieżąco w mikronacjach. Nie będę zaprzeczał. Korzystamy też jednak z osiągnięć innych cywilizacji i religii. Wyróżnienie katolicyzmu w tym wypadku może mieć tylko powody realne. Zdaję sobie sprawę, że często ciężko jest oddzielić swoją postać wirtualną i realną, ale dla zdrowia psychicznego jednak zalecam.

Po drugie, kolejna wypowiedź premiera wskazuje, że kultura to nie jest domena działania rządu. Dlaczego więc religia ma różnić się w tym zakresie od kultury? Poza Skytją, nie ma w tej chwili miejsca w Dreamlandzie, gdzie dzialalność rotriokatolicyzmu byłaby zabroniona. Jeżeli szanowni adwersarze z KPA chcą ustanowienia struktur rotriokatolicyzmu na terenie Dreamlandu, dlaczego sami nie zaczną działań w tym zakresie poza rządem? Myślę, że w Scholopolis znalazłoby się miejsce na katedrę, nie jest do tego jednak potrzebny konkordat. Brak chęci Dreamlandczyków do zakładania tu struktur może jednak być powiązany z poprzednią kwestią – problemem z oddzieleniem osobowości realnej od wirtualnej. Podejrzewam, że dla niektórych religijnych osób zabawy w księdza w czasie wolnym mogą być wątpliwe moralnie.

W Dreamlandzie istniały już wcześniej ruchy religijne. Na poziomie państwowym jednak dominował brak nawiązań religijnych. Nawet, gdy jeden z monarchów przyjął tytuł Wandiszes Glaubens Fertajdiger, przy okazji wygłosił orędzie, w którym przypomniał o laickości państwa.

Zastanawiałem się też, dlaczego – poza względami ideologicznymi – nasi konserwatyści koniecznie chcą zaprosić do nas kapłanów z Rotrii. Mam dwa pomysły.

Jedno – konserwatystom przydaliby się nowi obywatele. Już niedługo kolejne wybory, ktoś oddać głos musi, a rotryjscy kapłani z pewnością wybraliby KPA. Drugie – Rotria to kraj, któremu zdarzają się okresy niestabilności. Szanowni politycy obozu rządzącego dobrze zdają sobie z tego sprawę. Być może również zakładają scenariusz, w którym w przypadku upadku Rotrii kapłani, ze względu na bliskość z Dreamlandem, zdecydowaliby się osiedlić na stałe w Dreamlandzie.

Nie mam nic przeciwko różnorodności religijnej. Sam zastanawiam się, czy nie stworzyć jakiegoś wirtualnego systemu wierzeń. Wyróżnianie rotriokatolicyzmu budzi jednak mój sprzeciw, dlatego w najbliższym referendum zagłosuję na nie.

Umizgi w porannym świetle, czyli jak mieć mokro w spodniach

Szeregowy krzątał się po dyżurce w poszukiwaniu ostatnich łyżeczek kawy. Przy takim zapotrzebowaniu w wojsku na to dobro, jego dostawy przyjeżdżały do jednostki równie często, co zaopatrzenie w amunicję do działek lotniczych. A i tak zdarzało się, że dzielni wojowie cierpieli z powodu jego niedoborów. Niestety, szanse na poranne parzenie kofeiny malały wraz z każdym przeszukanym zakamarkiem. Szeregowy nawet do raportów nie przywiązywał aż tak wielkiej wagi, jak do porannego rytuału narkotyzowania się ziarnami kakaowca z Tropicany.

Starczyć mogło co najwyżej na jedną filiżankę. Tak więc się stało — jedna filiżaneczka aromatycznej latte z mlekiem sojowym i cukrem trzcinowym, powędrowała na stolik w kantynie.

W pomieszczeniu nie było nikogo. W czasie służby dyżurnej w ramach Sił Powietrznych, oddelegowana jest para dyżurna, która ma za zadanie reagować na wszelkie nieprawidłowości w przestrzeni powietrznej kraju i pozostawać w ciągłej gotowości. Większa liczba osób jest zbędną, stąd w kantynie nie przebywał nikt więcej poza szeregowym.

Słońce wisiało jeszcze nisko nad horyzontem. Cały pokój otulony był półmrokiem, chociaż promienie światła delikatnie i nieśmiało przebijały się przez firankę, wpadając do środka i oświetlając profil naszego baristy. W tym świetle doskonale było widać wszelkie nierówności na twarzy zasłużonego wojaka. Czoło i policzki usłane szramami i wgłębieniami, wyglądały jak okopy i zasieki wojny pozycyjnej, widzianej z perspektywy przelatującego nad nimi ptaka. To ślady po ciężkich walkach stoczonych podczas wyzwalania Awary. Były jak medale, jak ordery nadane przez Hetmana za dzielność na froncie. Były powodem do dumy i wskazywała, że mamy do czynienia nie z byle żołdakiem, ale z prawdziwym wiarusem.

Wojak jednak nie pił zaparzonej przez siebie kawy, starczyć mogło tylko na jedną filiżankę. Ta przeznaczona jest dla kogoś innego. Kogoś takiego, kogo już od dawna marzył żeby przelecieć, jednak zrobił to jak na razie tylko swoim myśliwcem. O kim już nie raz rozmyślał w swoich chorych fantazjach. Nie mógł jednak nic więcej zrobić. To jeszcze nie był ten czas…

Rozważania „przy kawce” przerwał nagle dźwięk naciskania klamki. Drzwi powolutku i z cichym skrzypieniem, otworzyły się dosyć szeroko. Pewnym krokiem do pomieszczenie weszła niewyraźna postać, która początkowo ciężko było rozpoznać w oślepiającym blasku porannego słońca. Tak, to była ona.

W jednej dłoni wciąż trzymała klamkę, drugą odgarniała sprzed oczu kosmyk swoich blond włosów, który zasłaniał jej był oczęta. Pewny krok zamienił się w zastój, kiedy zauważyła siedzącego przy stole szeregowca. Delikatnie się uśmiechnęła i jakby od niechcenia rzuciła tylko „czołem, szeregowy”.

Ten wstał gwałtownie, przy okazji trącąc lekko kubek łokciem. „W dupę Wandy!” pomyślał zdenerwowany wojskowy. Nie po to z takim pietyzmem parzył od rana kawę, wcześniej przeszukując każdą szafkę i szufladę, jak gdyby odgrywając starą zabawę cirpofloksjańskich dzieci pt. „gdzie są kurwa klucze do samochodu?!”, żeby rozlać teraz większość płynu po swoich spodniach. Dodatkowo część wylała się tak niefortunnie, że poparzył sobie przy okazji swoją męskość. A trzeba wam wiedzieć, że nie miał się czego wstydzić.

Szeregowy! Znowu piliście przed służbą?! — rzuciła lekko podenerwowana pani porucznik.

Poczerwieniałe z lekkiej złości policzki wspaniale komponowały się z jej naturalnie blond włosami i cudnymi oczętami. Podczas kiedy podchodziła do stołu ze ścierką w ręce, nasz lowelasik ostrożnie zerkał na jej lico. Stała teraz bardzo blisko niego, energicznie ruszając ściereczką po stole, zgrabnymi ruchami czyszcząc upieprzony blat. Czuć było delikatną woń jej ciała, była wszak może pół metra od jego twarzy. Szeregowy zrobił jednak krok w tył, aby lepiej podziwiać jej wdzięki w tym porannym świetle. Z racji jeszcze wczesnej pory dnia, jak i luźnej sytuacji — szła przecież dopiero na kawę — jej mundur leżał na niej dość swobodnie. Nie miała dopiętych wszystkich guzików, co zauważył wnikliwy szeregowy. Z daleka widać było delikatnie ramiączka jej czerwonego biustonosza, a w nim znowuż kawał dorodnych piersiąt. Były takie, jakie lubił — nie przypominały jajek sadzonych, z drugiej jednak strony, nie były wiszącymi workami tłuszczu. W sam raz. Jędrne, niczym żel balistyczny jakiego używa się w jednostce, w celu badania rozchodzenia się pocisków w ciele wroga. Po tym co zobaczył nasz szeregowy, można było śmiało wnioskować, że powstał na baczność i zasalutował dumnie jeszcze jeden żołnierz.

Co się tak gapicie, nie macie co ze sobą zrobić? przerwała te słodkie rozmyślania nieco
wkurwiona całą sytuacją pani pułkownik.
Pomoglibyście mi, a nie tak stoicie jak przydrożna dupodajka.
Nasza żołnierka nie miała dzisiaj dobrego humoru, zresztą cóż się dziwić, kiedy pół jej porannej kawy poszło jak psu w dupę.

Alee, mmm, ja też się poparzyłem… wydukał szeregowy, wskazując na swoje ubabrane portki.


Szeregowy! Czyste spodnie, prane niedawno na święto Sił Zbrojnych, a wy żeście już się ubabrali jak świnia?!

Noo, tak jakoś się rozlało, nieostrożny byłem, przepraszam pani major…

– Jam nie major tylko podpułkownik, więc proszę o stosowny tytuł wojskowy! Na szczęście Wam wybaczam, ale jeszcze raz coś takiego i będziecie czyścić samoloty.

Pani pułkownik podeszła do swojego kompana i zerknęła z bliska na krocze szeregowego.

– To trzeba prędko zetrzeć, bo zostanie plama. Jak powiedziała, tak więc zrobiła.

Delikatnie przejechała swoją dłonią po podudziu szeregowego, żwawym ruchem próbując uporać się z plamą. Ten westchnął cichutko, delikatnie podnosząc głowę ku niebiosom. Pani żołnierz mocno wciskała swoją dłoń w ciało szeregowca, próbując zebrać ścierką pozostałe na nogach fusy. Nie pozostawało to bez efektu na ciele jej pryncypała. Wtem, delikatnie zarysowało się przed twarzą pani porucznik, wybrzuszenie w spodniach szeregowca. Nie wiedzieć czemu, żołnierka nie zauważyła wtłoczenia krwi do ciał jamistych u swojego partnera, i najzwyczajniej w świecie przerwała swój zabieg. Spodnie był już czyste, chociaż nadal mokre, przy czym powodem tego niekoniecznie była jedynie rozlana kawa.

Spodnie, jak i stół były już czyste. Kawa — choć już lekko zimna i rozlana do połowy — mogła zostać wreszcie wypita. Pułkownik usiadła na krzesełku (ahh, a siedzieć miała na czym), chwytając w dłoń kubek z kawą, jednocześnie przebierając oczyma po talerzyku z ciastkami. Na stole walały się też różne książki i czasopisma, w tym takie artefakty, jak podręcznik robienia na drutach.

A wy co, nie pijecie? spytała pani pułkownik.

Szeregowy wciąż nie mógł się wybudzić z transu, nie bardzo też zrozumiał od razu o czym jego partnerka do niego mówi. Opamiętał się dopiero po chwili i parsknął w odpowiedzi:

Nooo, dla mnie już brakło kawy. Tę zostawiłem specjalnie dla pani! naiwnie wierząc, że zyska tym samym w oczach swojego obiektu westchnień.

Kto nie pije kawy, ten szoruje kadłub samolotu! Nie znacie regulaminu, szeregowy?! odpowiedziała pani pułkownik, brutalnie przerywając wesołość u żołnierza.

„Pani pułkownik jak zwykle cięta”, pomyślał nasz jegomość. Nie chciał jednak przerywać tego poranka w ten sposób, dał więc do zrozumienia swoimi gestami, że ostał się jeszcze jakiś zapas kawy, więc może jednak zostać. Podszedł do szafki, a kiedy jego towarzyszka nie widziała, sięgnął ręką do stojącej obok doniczki z uschłą paprotką, nabierał z niej garść ziemi i wpierdolił energicznie do kubka. Zalał wrzątkiem i usiadł przy stole naprzeciwko swojej partnerki.

Próbował to pić, bohatersko nie dając po sobie znać, że czuje się jakby żółw nasrał mu do jamy gębowej. Chuj tam z Awarą! To było prawdziwe poświęcenie! Za to powinien dostać przynajmniej medal Krzysztofa Putry bez Wąsów!

Dalsza część poranka minęła już dość standardowo. Po zaprezentowaniu swojego nieokrzesania, szeregowy nie zdobył się na nic kreatywniejszego, niż rozmowy o planowanej zmianie w umundurowania książęcego wojska. Gównogadka nie kleiła się, co zdołowało doszczętnie jego aspiracje. Poczuł się jak Andrzej z tej sarmackiej porno-strony, podrywacze.sm, gdzie bohater nie miał dużego szczęścia do kobiet, żeby nie powiedzieć, że jest jebaną stuleją. Cóż, raz się wygrywa, raz się wiedzie życie przegrywa. Co jakiś czas tylko pani pułkownik spoglądała na dziwny wyraz twarzy partnera, który zmuszon był pić napar z doniczkowej ziemi.

W końcu czas na kawę dobiegł końca i oboje udali się do wyjścia, zabierając ze sobą swoje klamoty i różne podręczne rzeczy. Pułkownik zapytała jeszcze w samym progu swojego kompana

Co ta kawa wam tak nie smakowała, szeregowy?

To przez ten młynek, kawowy… odpowiedział zmarniały szeregowiec, zamykając za sobą drzwi wojskowej kantyny.

Ciąg dalszy nastąpi…

Niech pieje z nudów senny kur odc. 3

Po niepowodzeniu publicznego naboru na Dyrektora Biblioteki św. Róży, minister van Koller rozpoczął z desperacji bardziej konkretne, personalnie ukierunkowane poszukiwania. Zrobił to w trybie castingu. Wytypował dwie osoby, którym wysłał propozycję objęcia funkcji (zapewne zawierając te same komplementy).

Jedyne czego minister zapomniał w ofercie wspomnieć, to fakt, że rekrutacja odbyła się w trybie kto pierwszy ten lepszy. Stąd też już po 30 minutach od pierwotnego wysłania propozycji mieliśmy powołanego Dyrektora (gratulujemy!). Druga rekrutowana osoba nie została o tym poinformowana, jednak minister nie ma sobie nic do zarzucenia – w końcu w ciągu tej pół godziny nie odpowiedziała na grzeczną ofertę.

Jak się dowiedzieliśmy, Minister nie czuje urazy za zignorowanie swojej propozycji i brak odpowiedzi w terminie 30 minut. Zamiast tego zaprasza na pojednawczego penisa.


Kapitan Karbiak znowu nadaje. W ostatnich dniach już co najmniej czterokrotnie przypuścił szturm na granice Dreamlandu. Bezlitosne władze nie wahały się jedak z interwencją i za każdym razem nasz ulubiony psychopata trafiał do klatki po celnym strzale strzykawką usypiającą. Mnożenie iteracji musi stawać się dla naszego bohatera dość nużące – biorąc pod uwagę spadającą inwencję w doborze personaliów.

Desperacja zwierzaka rozczuliła niektórych Dreamlandczyków – przede wszystkim Angusa Kaufmana, który ponownie podjął się akcji na rzecz Karbiaka. Podobno ma nawet nakręcić film dokumentalny, który walkę o wolność będzie ilustrował – roboczy tytuł to „Uwolnić orka”. Kaufmana poparł m.in. Torkan Ingawaar, który wręcz zaoferował utworzenie zamkniętego akwenu w jednym ze skytyjskich fiordów, gdzie można by obserwować Karbiaka w stanie dzikim. Takoż Vladimir Iwanowicz jest zainteresowany zjawiskiem, licząc na możliwość studiowania tej ciągłej i wielokrotnej reinkarnacji. Według niego Karbiak może być specyficzna formą bodhisattwy, w sanskrycie nazywany „Promiennym Pryszczem na Tyłku”.

Póki co apele pozostały bez odpowiedzi władz najwyższych. Można jednak obserwować, że za każdym ponownym wcieleniem Karbiaka premierowi Wittowi strzela kolejna żyłka na skroni.


Po fiasku jakim okazał się rządowy konkurs na pean nt. Najdoskonalszego Ustroju Świata™ można było się spodziewać posuchy w zakresie kreatywnych konkursów. A jednak! 男根 Daimyo Vlad postanowił przeszczepić na grunt Dreamlandu swoje zainteresowanie 一本 Ipponem, czyli 腐ったジャガイモの国 – tzw. Krajem Więdnącej Wiśni. Dlatego  konkurs dotyczący wierszy układanych przed popełnieniem 近親相姦 kamikadze, czyli 尻ファック hokkaido. Nazwa pochodzi od gatunku 馬のたわごと – dyni, która ma podobny kształt jak wspomniane formy literackie.

Konkurs, wbrew przewidywaniom, już zebrał licznych uczestników. 陰茎 Sahib Mat Max zainicjował dziełem o grafikach z Sarmacji. Potem dołączyli Radziecki, Medycejski, Butodziej, Kaufman, Ingawaar… a to dopiero początek konkursu. Na pewno dzieł będzie jeszcze więcej, a słowami premiera Witta zagwarantowano im dożywotnią rezydencję w Bibliotece śwc. Róży. Trud oczywiście zachęca do udziału i オフファック Konnichiuaua!


Ostatecznie wszystko jest kupą

Buryat-Mongolia_Pravda

Intelektualny onanizm jest wszechobecny w mikroświecie – również w Dreamlandzie. Pełni dumy prezentujemy nasz ejakulat przed kolegami z piaskownicy i liczymy na to, że zostanie gromko pochwalony. Kolor, konsystencja, żywotność plemników – to wartości, które się liczą.  Najgorzej, gdy próbujemy przekonać frajerów z piaskownicy obok, że nasz wytrysk był najdłuższy i najobfitszy.

Mikronacje funkcjonują przede wszystkim na płaszczyźnie słowa pisanego. Większość stara się, żeby publikacje w wirtualnych gazetach lub posty na forum reprezentowały najwyższy poziom. Nie ma w tym nic złego! Nikt nie chciałbym przecież, żeby w Królestwie zapanował abachaski poziom [1].

Członkom Komunistycznej Partii Dreamlandu zarzuca się, że dążą do nordyzacji standardów. Prześledźmy wypowiedzi niektórych mieszkańców:

Proszę budować pełne zdania. Podmiot, orzeczenie, złożenie podrzędne. To nie Abachazja. I w ogóle, proszę, bez tej taniej ironii.

– Gaston de Senancour [źródło]

[…] Dwie kreski flamastrem na ukos albo jakieś znaczki bez ładu i składu. Tylko się cieszyć, że na forum nie włączono nigdy emotikonów.

– Daniel von Witt [źródło]

zaiste tematyka kału jest dość bliska komunistom jak widac

– Otton van der Berg [źródło]

Nadeszły czasy, w których każda nieironiczna i nieprześmiewcza publikacja jest na wagę złota. Bardzo cieszy mnie ta publikacja.

– Edward II [źródło]

Te przykładowe cytaty oddają skostniały stosunek społeczeństwa dreamlandzkiego. Emotikony są złe, bo gimbusiarskie. Wypowiedź symboliczna lub równoważnik zdania są złe, bo nie są pełnym zdaniem. Temat kału jest zły, bo jak w ogóle można pisać o gównie?! Przecież intelektualiście nie defekują!

Oczywiście teraz zstępujemy na grząski grunt gustów. Nie mamy prawa narzucać naszego punktu widzenia innym. Mamy natomiast prawo wyjaśnić nasze rozumienie, podejście do jakiś spraw. Naszym kolegom od św. Augustyna oraz Towarzyszowi Monarsze zaproponowałbym inne spojrzenie na „komunistyczną” sztukę oraz sposób wypowiedzi. Niech będzie to efekt wyobcowania.

W XX wieku Bertolt Brecht, twórca teatru epickiego, sformułował teorię wyobcowania. Pisał tak:

Wyobcowanie zjawiska lub charakteru oznacza w pierwszej kolejności odebranie im ich oczywistości, ich pojmowania i skonstruowanie nad nimi efektu zaskoczenia i zaciekawienia. […] Wyobcowanie jest więc histerią, ukazaniem zjawiska i postaci jako nietrwałych. [2]

W tym cytacie przetłumaczono słowo Vorgang oznaczające proces lub przebieg jako zjawisko. Według autora lepiej oddaje realia mikroświata.

Spójrzmy na twórczość tow. Angusa Kaufmana przez pryzmat wyobcowania. Czy nie pasuje ona idealnie do definicji Brechta?

Ostatecznie wszystko jest kupą, moi drodzy, jest tylko intelektualną defekacją. Tak, jak beznamiętnie i bez przywiązania spłukujecie swój kał (nie wmawiajcie nam, że się nie wypróżniacie!), tak samo spójrzcie na Dreamland – w pełni przemijalną płaszczyznę manifestacji naszych intelektów.


[1] Wszystkich mieszkańców Abachazji autor pragnie przeprosić za to wyrażenie, jednak weszło ono do słownika Dreamlandu.

[2] Cytat oryginalny: Einen Vorgang oder einen Charakter verfremden heißt zunächst einfach, dem Vorgang oder dem Charakter das Selbstverständliche, Einleuchtende zu nehmen und über ihn Staunen und Neugier zu erzeugen […] Verfremden heißt also Historisieren, heißt Vorgänge und Personen als vergänglich darzustellen.

A mógł zabić

Arkadiusz Karbiak, bardziej znany jako Paweł Zanik, wrócił na forum Królestwa Dreamlandu. W swoim stylu. O trzeciej w nocy. Wzuł się przez zsyp na węgiel niczym niecierpliwy penis w nieprzygotowaną kuciapę.

karbiak

Wszyscy spali.  Słabe światło paliło się jedynie w pokoju dobrego króla Edwarda, który oglądał film o smutnym stworzeniu, które miało problem z tożsamością i unikało autostrad.

zjebany-stwor

Gość wniósł swój sprzęt. W ciemności rozłożył narzędzia. Komplet lancetów, wiertarkę udarową, pilnik, piłkę do metalu, tasak, zestaw narzędzi do trepanacji czaszki. Założył kastet. Podszedł do najbliżej śpiącego. Ściągnięta kołdra, dupa na wierzchu. Łatwy cel.

Stał i patrzył. Miał wszystkich w zasięgu młotka.

Zamiast tego włączył światło, ściągnął kominiarkę i rozdarł japę na cały regulator.

OPM! KOŚCIŃSKI! DE BROLLE! KOŚCIŃSKI! PTR! KOMUCHY! KATOLICY! KOMUCHY! ZŁAMANE CHUJE! KORYTO! KURWA BÓL!

Po czym stanął nad leżącym w śpiworze lordem Radzieckim, ściągnął spodnie i zaczął strzepywać bursztynowe krople moczu. Nawet nie sobie, tylko Radzieckiemu, który przed snem wypił mocną herbatę, a teraz zdziwiony patrzył, jak tamten szarpie mu kutasa.

TY ZAKOMPLEKSIONY GRUBASIE! TY SŁONINO! TE DOTACJO BRUKSELSKA! TY TRZECIA GENERACJO PRAW CZŁOWIEKA!

Tylko tyle. A mógł przecież zabić.

Mógł pohańbić. Mógł opublikować osławione akta Piotra K. Mógł spuścić gęstą charę na czoło Auksencjusza. Mógł rozdeptać, wbić w ziemię, zarazić czymś.

A zwyzywał od grubasów.

Pojebało? Wcale nie. Karbi już tak ma.

Po wszystkim zamknął się w toalecie. Rano został znaleziony przez okrutnego Moderatora, który miał okazję użyć paralizatora doodbytniczego.

karbi3

 

Powtórzę: mógł zabić. Wybrał samoosranie się. Czy Karbi otrzyma piąta szansę?

Redakcja Trudu od tygodni realizuje projekt pedagogiczny Nowy Gorszy Karbi. Korzystamy ze środków unijnych. Resocjalizujemy przez demoralizację. Przeanielamy przez grillowanie. Robimy z niego Samoświadomego Misiożelka.

Czy w obliczu pełzającego senankuryzmu nie powinniśmy się zastanowić nad rehabilitacją całkiem już przecież oswojonego Karbiego?

Freedom for Karbi / Freiheit für Karbi / Wolność dla Karbiego

Apoteoza Edwarda

Jakiś czas temu rząd doktora Witta zorganizował konkurs. Niestety, jak zauważył to tow. Radziecki, nacechowany ideologicznie. Jakkolwiek postanowiłem wziąć w nim udział, żeby Towarzysz Premier już nie gęgał, że on taki dobry; że zrobił konkurs, a nikt nie pisze; a nikt nie rysuje.

Konkurs jest nudny, więc i moja grafika będzie nudna. Trudno komuniście chwalić monarchię, ale JKM Edward II to nie sarmacki książę! Nie strzela do osób o innych poglądach. Wręcz przeciwnie – stworzył w Królestwie platformę rozwijającą pluralizm. Cóż, zasługuje to na pochwałę.

Na grafice król Edward II spogląda, niczym emanacja bodhisattwy współczucia, z miłością na swoich poddanych (szczególnie na komunistów, bo jak ich tu nie lubić!). Po jego prawicy augustianie idą w nudnej i poważnej procesji, oferując ludowi budowę kolejnych kościołów. Po jego lewicy szczęśliwi komuniści paradują pod czerwonymi sztandarami, a za ich plecami rosną dumne fabryki obiecujące dostatek gęsty i tłusty, niczym dym z komina.

apoteoza